26/01/2014

RECENZJA: FLOS LEK, NATURAL BODY: Egzotyczny żel pod prysznic Mango & Marakuja oraz Kaszmirowy balsam do ciała Mango & Marakuja

Witajcie! Dzisiaj przygotowałam dla Was notkę o produktach kolejnej polskiej firmy kosmetycznej jaką jest Flos Lek. Ich produkty znajdziemy w drogeriach, ja swoje sztuki otrzymałam na mikołajkowym spotkaniu blogerek.
 
Najpierw chciałabym napisać Wam o egzotycznym żelu pod prysznic Mango & Marakuja, który zamknięty jest w poręcznej butelce z matowego plastiku. Sam produkt jest koloru pomarańczowego i ma lejącą konsystencję, zdecydowanie rzadszą niż wszystkie kosmetyki tego typu, które ostatnio używałam. Zapach produktu do mnie w ogóle nie przemawia, jest chemiczny - przypomina mi syrop dla dzieci, bodajże Ibufen (pomarańczowy). Na szczęście nie jest to zapach intensywny, nie utrzymuje się długo na ciele, zaraz po zmyciu przestaje być wyczuwalny, jednak spodziewałam się czegoś zupełnie innego, przypominającego zapach shake mango-marakuja, jednocześnie słodkiego i kwaśnego, niestety się rozczarowałam pod tym względem. 
Żel dobrze się pieni, dzięki czemu jest produktem wydajnym. Dobrze oczyszcza ciało, nie wysuszając go. Nie powoduje uczucia ściągnięcia skóry, nie musimy szybko sięgać po balsam do ciała, aby zniwelować takie uczucie. Po umyciu ciało jest przyjemne w dotyku, gładkie, aksamitne. Na pewno nie zastąpi nam ten produkt balsamu do ciała tak więc po każdej kąpieli sięgałam po produkt tej samej marki o którym możecie poczytać niżej.
Balsam do ciała zamknięty jest w bardzo miękkiej tubie o pojemności 200 ml. Jego konsystencja jest lekka, dosyć rzadka, nie należy do grona produktów o treściwej, gęstej konsystencji. Pachnie bardzo podobnie do żelu opisywanego wyżej, tutaj jednak zapach utrzymuje się na skórze kilka godzin, dodatkowo ubrania w których śpimy również absorbują jego zapach.
W związku z jego formułą nie ma żadnych problemów z rozprowadzeniem go na skórze. Dobrze się wchłania, nie pozostawia na skórze tłustego filmu, ani lepkiej warstwy. Jednak poziom nawilżenia jaki daje ten produkt jest dla mnie niewystarczający. Borykam się z suchością łydek i właśnie w tym miejscu balsam nie spisuje się tak dobrze jakbym chciała. Aby uzyskać zadowalający efekt nawilżenia musiałabym balsamować nogi rano i wieczorem - co nie zawsze jest możliwe. Jeśli chodzi o resztę ciała to jest ok. Przy regularnym używaniu skóra jest miękka w dotyku.

25/01/2014

RECENZJA: Pharmaceris ŻEL KOJĄCY ZACZERWIENIENIA do mycia twarzy i oczu PURI-CAPILIUM.

Witajcie, dzisiejsza notka poświęcona jest oczyszczaniu twarzy. Tym razem testy przechodził kosmetyk marki Pharmaceris. Jest to polski produkt dostępny w aptekach.
 
Na początku zaznaczam, iż nie mam cery naczyniowej (na szczęście) i moja opinia odnosi się do cery z problemami trądzikowymi, o normalnym poziomie nawilżenia, w  kierunku suchości. W kosmetykach tego typu najbardziej zależy mi na tym, aby: nie wysuszały buzi, nie powodowały uczucia ściągnięcia cery, dobrze radziły sobie z domywaniem resztek makijażu oraz nie podrażniały oczu, ponieważ, z przyzwyczajenia, żelem myję całą buzię.

Przezroczysta butelka, w której znajduje się żel zaopatrzona jest w pompkę, już jedno jej naciśnięcie pozwala nam wydostać z opakowania odpowiednią ilość produktu. Samo opakowanie jest przyjemne dla oka i kojarzy mi się z kosmetykami dostępnymi w aptece. Konsystencja jest dosyć gęsta, w kontakcie z wodą kosmetyk bardzo dobrze się pieni, wytwarzając gęstą i aksamitną pianę. Pachnie intensywnie, co wyczuwalne jest jedynie podczas mycia buzi, po zmyciu żelu zapach nie utrzymuje się na twarzy. Jednak mi ten zapach się podoba, nie przeszkadza w używaniu tego produktu.
Żel dobrze radzi sobie z oczyszczaniem twarzy i oczu z pozostałości makijażu, nie podrażnia oczu, nie powoduje ściągnięcia cery. Cera jest dokładnie oczyszczona również, gdy tym kosmetykiem zmywamy cały makijaż, wtedy jednak najlepiej umyć buzię dwa razy, aby nie obudzić się rano z tzw. efektem pandy, spowodowanym niedokładnym oczyszczeniem oczu. 

Zgadzam się z producentem odnośnie tego, iż produkt nie wysusza skóry twarzy, w momencie kiedy zapomnimy o toniku, czy nawet o kremie to nic nam się nie stanie - buzia nie będzie wysuszona na wiór. Zauważyłam również, że przyczynił się do zmniejszenia zaczerwienień spowodowanych zmianami trądzikowymi. Na pewno nie podrażnił cery oraz nie spowodował pogorszenia jej stanu.
Cena: 26,90 zł / 190 ml
Dziewczyny! Jeśli jesteście posiadaczkami cery naczyniowej i miałyście styczność z tym produktem, to bardzo Was proszę o wyrażenie swojego zdania w komentarzu.

22/01/2014

Wywiad.

"U Asi na blogu znajdziemy godne zaufania, opiniotwórcze i szczere recenzje najnowszych kosmetyków. Możemy też podpatrzeć, jak blogerka tworzy makijaże i stylizacje. Nam radzi, jakie kosmetyki warto mieć zawsze pod ręką i jak uczyć się sztuki wizażu." czytaj dalej na Snobka.pl

Witajcie. Dzisiaj ukazał się na portalu Snobka "wywiad" ze mną. Na pytania odpowiadałam prawie pół roku temu, uważam, że troszkę rzeczy się pozmieniało od tego czasu, nie sądziłam, że post się w ogóle ukaże, wchodząc dziś na bloga zauważyłam spory ruch na blogu, a przecież nie publikowałam nic przez kilka dni i spojrzałam w statystyki, gdzie pokazał się link do artykułu.

Jestem pewna, że mój wywiad nie został przeczytany, tylko puszczony w sieć, ponieważ, jak już zauważyły osoby komentujące, pojawiło się tam sformułowanie "w maju bieżącego roku", dodatkowo trochę rzeczy się pozmieniało na blogu, nie piszę już np. składów kosmetyków.

Jeśli jesteście ciekawe wywiadu to zapraszam Was TUTAJ. Możecie oczywiście napisać co sądzicie o wywiadzie, o blogu, nie pogniewam się i czekam na konstruktywną krytykę :) PS. Ja nie mam zamiaru pisać do redakcji Snobki żeby usunęli jakiś komentarz, jak to miało wcześniej miejsce :P

Wiecie o czym zapomniałam napisać? Że najprzyjemniejszą rzeczą jaka mnie spotkała podczas blogowania jest możliwość poznania wielu wspaniałych dziewczyn - blogerek. Jednak najważniejszą dla mnie jest Ania - B. kocham Cię dziubku :* Cieszę się z naszej blogowej i prywatnej przyjaźni :) ostatnio czytałam pierwszą wiadomość jaką do mnie napisałaś :) od pierwszego "blogowego" spotkania, do prawdziwej przyjaźni!

18/01/2014

RECENZJA: NIVEA Deodorant, Energy Fresh Roll-on.

Hej hej :) siedzę sobie właśnie z kawką przed komputerem i w związku z tym, że dziś skończyłam kolejne 2 projekty i wyładowały w teczce z napisem "do oddania", zdecydowałam, że poświęcę chwilkę czasu i napiszę dla Was recenzję, a później wrócę do nauki - w końcu w środę Politechnika zaczyna sesję zimową. 
Dzisiaj będzie szybka notka na temat kulki od Nivea, którą użyję jeszcze kilka razy i wyląduje w styczniowym projekcie denko. Kupiłam ją ponieważ byłam znudzona już moimi ulubionymi kulkami mineralnymi z Garniera, a nie lubię dezodorantów - chociaż ostatnio kupiłam taki właśnie produkt i mam zamiar go używać - wróciłam znowu do Garniera.
 
 
Opakowanie jest szklane, z plastikową kulką oraz zakrętką, dobrze leży w dłoni, nie wyślizgnie mam się nawet z mokrych rąk. Kulka nie zacina się, dozuje również odpowiednią ilość produktu, jednak zauważyłam podczas przewożenia jej z sobą, że może z niej cieknąć produkt, raz wszystkie kosmetyki były oblepione tym produktem. Szata graficzna przyjemna do oka, wszystkie potrzebne informacje są zamieszczone, również na dwustronnej nalepce.

Sam kosmetyk ma dosyć gęsta formułę i ładnie pachnie, nałożony na pachy nie podrażnia ich, nawet jeśli są świeżo depilowane - nie powoduje pieczenia. Niestety bardzo wolno się wchłania i pomimo tego, że nakładam do kilka minut przed założeniem bluzki to pachy dalej się do niej kleją.
Stopień ochrony przed potem? Nikły, jeśli nie masz problemów z nadmiernym poceniem to z pewnością ten produkt sobie poradzi, jednak, gdy potrzebujesz dodatkowej ochrony to nie licz na ten kosmetyk. Mi wystarcza poziom ochrony, który zapewnia, jednak w sytuacjach stresowych może sobie nie poradzić i wolę sięgnąć po coś co będzie mnie lepiej chronić przed potem. Wydajność duża - używałam pół roku zanim się skończył. 

Cena ok. 10 zł / 50 ml

13/01/2014

RECENZJA: Farmona - zestaw Sweet Secret Korzenne pierniczki z lukrem.

Witajcie, zastanawiałam się czy pisać, czy nie, mam troszkę roboty na uczelni, jednak zdecydowałam, że dziś napiszę i chyba w środę uda mi się coś dla Was napisać. Intensywny czas na uczelni teraz - w końcu za tydzień sesja. Zaraz po napisaniu notki uciekam do nauki i na chwilkę na uczelnię. Tak więc zapraszam na notkę, która troszeczkę przywoła klimat świat, a to dzięki zapachowi serii pierniczkowej od Farmony. Komplet upominkowy, który otrzymałam do testów składał się z:

  • Pierniczkowy peeling cukrowy do mycia ciała 225 ml
  • Pierniczkowy balsam do ciała 225 ml
  • Waniliowy krem do rąk i paznokci 100 ml

A cena takiego zestawu to 27 zł. Dzisiaj będzie mowa o dwóch produktach z tego zestawu, a dokładniej o peelingu i balsamie do ciała. O kremie do rąk innym razem, ponieważ jestem w trakcie zużywania kilku produktów tego typu i nie chcę otwierać kolejnego. Więc ta notka pojawi się dopiero za jakiś czas.
 
Najpierw się kąpiemy, a później nawilżamy ciało balsamem, więc tą koleją rzeczy zacznę od peelingu, który zamknięty jest w zgrabnym plastikowym opakowaniu - lubię takie opakowania kosmetyków tego typu, ponieważ wszystko dokładnie zostanie zużyte. Dodatkowo peeling zabezpieczony był również sreberkiem, co upewnia nas, że produkt nie był macany. Szata graficzna opakowania jest przyjemna dla oka, jednak po kilku "wizytach" ze mną pod prysznicem boczne naklejki brzydko zaczęły odchodzić od opakowania i byłam zmuszona je ściągnąć.
Sam peeling ma gęstą konsystencję i jest ciemno brązowego koloru. Drobinkami ścierającymi jest cukier trzcinowy, ale smakując (końcem języka) ten kosmetyk zauważyłam, że jest słony, więc nie jest to do końca peeling cukrowy. Gęsta, lecz śliska konsystencja sprzyja rozsmarowywaniu peelingu na ciele - jest to bardzo proste i przyjemne, jednak wielbicielki mocnego ścierania będą zawiedzione, jest to kosmetyk, który określiłabym jako słaby w kierunku średniego. Mnie nie zadowala ten peeling jeśli chodzi o właśnie takie właściwości.
Zapach kosmetyku jest taki, ze mam ochotę go zjeść, pachnie cudownie! Słodko, bardzo wiernie oddaje zapach pierniczków - u mnie w domu pierników się nie piecze, ale dostałam w tym roku worek pierników od mamy mojego K. Zapach ten nie utrzymuje się długo na ciele. Podczas maskowania ciała kosmetyk zabarwia się na mleczny kolor, więc spłukując go z ciała woda przybiera biały kolor, bez problemu pozbędziemy się resztek cukru z ciała, a po zmyciu kosmetyku oraz delikatnym osuszeniu na naszym ciele pozostanie bardzo delikatna warstwa olejku  niezależnie, czy spłukujemy się ciepłą, czy zimną wodą, warstwa ta zawsze jest lekka i nieklejąca, fajne rozwiązanie, gdy się spieszymy przed wyjściem  i nie mamy czasu na wsmarowywanie balsamu, ten film wystarczy nam na kilka godzin nawilżenia i zdrowo wyglądającej skóry.

Jeśli chodzi o wydajność to wystarczył na jakieś 6 aplikacji, dzięki temu, ze bardzo łatwo się go rozsmarowuje na ciele.
 
Balsam do ciała zamknięty jest w butelce o ciekawym kształcie, w razie potrzebny nie ma problemów z postawieniem jej do góry dnem, aby wykorzystać jak najwięcej produktu, opakowanie jest również na tyle miękkie, że możemy je rozciąć, aby wykorzystać kosmetyk w 100%. Zamknięcie nie powoduje problemów - nie otworzy się samo podczas przewożenia, jak również nie połamiemy sobie paznokci podczas jego otwierania. A otwór dozujący pozwoli nam na precyzyjne aplikowanie produktu.
Sam balsam ma lekką, aksamitną formułę i ma kolor jasnobrązowy, może delikatnie zmienić kolor skóry, u mnie podkreśla opaleniznę, którą zafundowałam sobie na sylwestrową noc. Więc lepiej poczekać na całkowite wchłonięcie produktu niż martwić się zabarwionymi ubraniami, a z wchłanianiem jest tak, że dzieje się to bardzo szybko, pozostawia na skórze lekki film jednak jest to film, który jest bardzo przyjemny i wskazuje na nawilżenie skóry, nie na jej natłuszczenie. Nie lepimy się po tym produkcie, nie podrażnia skóry, nawet aplikowany zaraz po goleniu. 

Tutaj zapach jest minimalnie chemiczny, mniej intensywny jak peelingu, ale jednak dla mnie przyjemny i zdecydowanie kojarzący się z pierniczkami. Jak długo się utrzymuje? Ok 4h na skórze. Opowiem Wam historię związaną z tym produktem. Mianowicie niedawno jechałam, jakieś 2h po kąpieli, autobusem i zastanawiałam się kto je pierniczki, a się okazało, że to moje dłonie tak pachną, jedyna część ciała która wystawała spod płaszcza :) więc zapach jest dosyć intensywny i może się gryźć z perfumami.
Nawilża delikatnie, nie jest to jakiś super efekt i osoby o przesuszonej skórze nie będą zadowolone. Wg mnie nawilżenie utrzymuje się ok 6h, więc po posmarowaniu się wieczorem, zwykle powtarzam nawilżanie rano - ale tutaj tylko moje nogi potrzebują czegoś extra, reszta ciała jest przyjemna w dotyku, aksamitna i miękka.
Ten produkt otrzymałam w ramach współpracy z firmą Farmona jednak nie wpływa to na moją ocenę produktu i przedstawia moje obiektywne zdanie na temat kosmetyku.

Bardzo dziękuję firmie Farmona za udostępnienie mi tego produktu do testów.

10/01/2014

RECENZJA: Rimmel - Wake Me Up Make Up Foundation (Podkład rozświetlający).

Witajcie! Ostatnio dużo było pielęgnacji, więc zapraszam Was dziś na post o kolorówce, a dokładniej o podkładzie firmy Rimmel. Ostatni podkład, który opisywałam również był produktem tej samej marki i jego recenzję możecie przeczytać TUTAJ (Rimmel Lasting Finish 25h Foundation)
Do zakupu zachęciły mnie pozytywne recenzje jakie czytałam w sieci, jak również zniżka -40% w Rossmannie na kolorówkę (nie ta ostatnia, tylko wcześniejsza, dużo wcześniejsza). Tak więc ten kosmetyk jest ze man już dosyć długi czas (wiosna 2013) i wypadało by wypowiedzieć się na jego temat.
Opakowanie jest solidne i ładne pod względem wizualnym, szklana buteleczka z pompką, która nigdy się nie zacięła, pomarańczowa zakrętka, napawa niezwykłym optymizmem od samego rana, przed wyjściem, gdy chcemy dobrze wyglądać. Mimo tego, ze opakowanie jest ze szkła nie jest ciężkie. W podkładach wolę opakowania typu air less - z resztą takie opakowanie wg mnie powinno się znajdować w każdym kosmetyku do twarzy. Dzięki przezroczystości buteleczki widzimy ile produktu pozostało w opakowaniu, jednak część podkładu zostaje na ściankach buteleczki i nie jesteśmy w stanie wykorzystać go w 100%.
Kolor, który posiadam to 100 IVORY i jest to najjaśniejszy kolor z 6 dostępnych odcieni. Nie ma różowych tonów, jest koloru biszkoptowego. Posiada wykończenie glow i szczerze powiedziawszy nie podoba mi się to. Myślałam, że ten efekt jest delikatniejszy. Jednak nie - podkład nadaje się wiosną, na pewno nie polecam go w lato ponieważ będziemy się niesamowicie świecić (nawet ja się świecę nie mając problemów z przetłuszczającą się buzią). Dodatkowo musicie pamiętać, aby przed każdym użyciem dokładnie go wymieszać - potrząsnąć nim, ponieważ drobinki rozświetlające (które są dosyć drobnym brokatem) opadają na dno i możecie się wysmarować samym brokatem :) dobrze się rozprowadza, nie ciemnieje na twarzy.Pachnie bardzo przyjemnie, kremowo.

Jeśli chodzi o inne aspekty podkładu to podkreśla suche skórki, niestety, dodatkowo może zapychać - za to jest odpowiedzialny właśnie ten rozświetlający brokat - wysypało mi strasznie brodę po nim i czoło. Kryje   w stopniu średnim - nie zrobimy sobie nim maski na twarzy. Po tym jak mnie po nim wysypało używałam go do korekcji cieni pod oczami, ponieważ ma właściwości rozświetlające, ale niestety zdarzało mu się podrażnić moje oczy.
 
Według mnie nie jest to kosmetyk wart swojej ceny: ok. 40 zł / 30 ml chyba, że jesteś posiadaczką bezproblemowej cery, która nie sprawia Ci kłopotów nie ważne czym ją potraktujesz, no i jeśli lubisz rozświetlenie buzi. TUTAJ możecie zobaczyć jego porównanie z innymi podkładami (różne odcienie), opisywany dziś fluid ma nr 6.

09/01/2014

RECENZJA: Soraya - Linia CARE & CONTROL Antybakteryjna - Antybakteryjny żel 2 w 1 z peelingiem, wygładzający nierówności skóry

Witajcie, wczoraj by post odnośnie kosmetyków marki Nivea, a dziś zapraszam na pielęgnację twarzy z firmą Soraya, nie jest to moja pierwsza przygoda z ich produktami. Również z właśnie ta linią miałam styczność - używałam trzeciego kroku, czyli kremu do twarzy. Tym razem na jednym ze spotkań blogerek otrzymałam do testów m.in. antybakteryjny żel 2 w 1 z peelingiem.
 
Kosmetyk zapakowany jest w miękkie opakowanie z plastiku, widać ile produktu zostało w opakowaniu. Stoi na zakrętce, dzięki czemu cały kosmetyk wykorzystamy do końca. Zamknięcie jest wygodne, nie musimy się bać, ze samo się otworzy, jak również, że połamiemy paznokcie. Wszystkie potrzebne informacje znajdziemy na opakowaniu, które ma przyjemny dla oka design.
Sam peeling to przezroczysty żel z czerwonymi drobinkami ścierającymi. Pachnie cytrusami, niestety po jakimś czasie zaczął mnie męczyć ten zapach i przypominać CIFa. Drobinki ścierające są w dużej ilości jednak są bardzo łagodne i uważam, ze jest to kosmetyk, który nadaje się do codziennego używania. Podczas aplikacji na twarz żel dobrze się pieni, co zdecydowanie zmniejsza intensywność peelingu. Drobinek ścierających prawie nie czuć na skórze - jedynie kilka drobinek czuję pod palcami, dlatego właśnie uważam, że jeśli ktoś szuka delikatnego, codziennego peelingu mechanicznego to ten produkt się sprawdzi, jeśli jednak szukacie mocnego zdzieraka do zadań specjalnych to się rozczarujecie.
Dobrze radzi sobie z oczyszczaniem buzi, zauważyłam poprawę stanu skóry, usunął wszystkie suche skórki, dodatkowo blizny potrądzikowe wybladły. Nie spowodował wysypu nowych niespodzianek. Po zmyciu pozostawia uczucie delikatnie ściągniętej cery, jednak nie wysusza buzi na wiór.
PS. Dzisiejsze pisanie posta szło mi bardzo opornie, najpierw źle się czułam, a później miałam problemy żeby sklecić sensowne zdanie. Jednak w końcu się udało! Plany na wieczór? Mycie pędzli, a później projekciki, życzcie mi powodzenia!

08/01/2014

RECENZJA: Nivea - Supreme Touch kremowy żel pod prysznic oraz wygadzające mleczko do ciała.

Witajcie! Na fan page bloga pytałam Was recenzję jakiej marki wolicie i jednogłośnie odpowiedzieliście, że Nivea. Więc dzisiaj będzie o duecie, który przez ostatni czas towarzyszył mi podczas kąpieli i po niej. Marka Nivea nieodmiennie kojarzy mi się z niebieskim, metalowym pudełeczkiem z gęstym kremem, który do dziś jest używany u mnie w domu, głównie tata go używa. Pod choinka znalazłam zestaw, w skład którego wchodził że pod prysznic oraz balsam do ciała - i to właśnie o tych produktach chciałabym Wam dziś opowiedzieć.
Żel pod prysznic zamknięty jest w poręcznej butelce o pojemności 250 ml, z miękkiego nieprzezroczystego plastiku. Nie widzimy ile produktu pozostało, chyba, że zerkniemy pod światło wtedy doskonale widać zawartość opakowania. Design jest przyjemny do oka, a otwór dozujący odpowiedniej wielkości, aby pożądaną ilość kosmetyku wylać na dłoń, czy gąbkę. Zamknięcie jest solidne, na pewno samo się nie otworzy, oraz na szczęście nie połamiemy sobie paznokci otwierając go.
Jeśli chodzi już o sam produkt to jest koloru białego, o lejącej ale treściwej konsystencji, pięknie pachnie, zapach określiłabym jako kremowy, delikatny, średnio intensywny, bardzo przyjemny i nienachalny. Utrzymuje się na skórze po spłukaniu kosmetyku, jednak jest słabo wyczuwalny. Piana jaka wytwarza się podczas jego używania jest niesamowicie gęsta, kremowa, aksamitna, bardzo przyjemna, nie mam ochoty jej spłukiwać, tak bardzo lubię jej konsystencję. Oczywiście, gdy myjemy się gąbką piana również jest bardzo przyjemna, jednak wtedy mam wrażenie, że nie jest taka kremowa i aksamitna. Kosmetyk dobrze myje i pozostawia skórę przyjemnie czystą - bez uczucia ściągnięcia, czy wysuszenia. Jest bardzo przyjemna w dotyku, lekko nawilżona.
Mleczko do ciała zaś zapakowane jest w przyjemną dla oka butelkę o pojemności 250 ml, która jest oryginalnego kształtu. Podobnie jak w przypadku żelu pod prysznic, nie zrobimy krzywdy naszym paznokciom podczas prób otwarcia opakowania, które wykonane jest z plastiku, jednak nie tak miękkiego jak w przypadku żelu. Tutaj też nie widać ile kosmetyku pozostało w opakowaniu. Minusem tego opakowania jest to, że nie możemy postawić go do góry dnem, aby pozostałości kremu spłynęły w pobliże zakrętki - nie będzie stała swobodnie, musimy ją podeprzeć. Sam kosmetyk ma przyjemną dosyć lekka jednak treściwą konsystencję - podobnie jak wszystkie mleczka do ciała. A pachnie tak jak jego starszy brat - krem w metalowym opakowaniu. Bardzo lubię ten zapach i przypomina mi dzieciństwo. Utrzymuje się na ciele do następnego dnia rano, później używam perfum więc nie wiem, czy dalej byłby wyczuwalny.
Bardzo przyjemnie nawilża skórę, mam szczególnie problem z suchymi nogami (skóra na łydkach) i radzi sobie z nimi świetnie, ciało jest aksamitne w dotyku, nawilżone, skóra jest wyraźnie zdrowsza. Nie pozostawia nieprzyjemnej warstwy na ciele, ani tłustej, ani lepkiej, wyczuwam jedynie, że skóra jest delikatnie wilgotna - mam nadzieję, że wiecie o jaki efekt mi chodzi, i właśnie to uczucie utrzymuje się bardzo długo - wieczorem następnego dnia skóra dalej jest wyraźnie nawilżona! Uwielbiam to! Podczas regularnego stosowania zauważyłam poprawę stanu skory, szczególnie widoczne to było w miejscach bardzo suchych - łydki, kolana i łokcie. Na pewno wrócę do tego produktu, gdy tylko skończą się produkty tego typu w moim pudle z zapasami.

Oba produkty wystarczają na około 3 tygodnie codziennego stosowania.

07/01/2014

Podsumowanie 2013 roku.

Witajcie, w tym roku pojawiło się już kilka postów, chciałabym jednak pokazać Wam moje podsumowanie minionego roku. Chciałam żeby było inaczej niż u większości z Was i wymyśliłam jak urozmaicić tą notkę, jednak na początku chciałabym przedstawić Wam parę cyferek. Statystyki po 2013 roku:

  • Liczba obserwatorów: 756
  • Liczba fanów na Facebooku: 1.354
  • Liczba wyświetleń stron: < 330.000
  • Liczba komentarzy na blogu: < 6.500
  • W 2013 roku napisałam 143 notki.
  • Udało mi się przejść na własną domenę, chwilowo blog był nawet na WP, jednak zrezygnowałam z tej opcji i pozostałam przy bloggerze, jednak pewnie za niedługo to się zmieni.
  • Dzięki uprzejmości mojego K. od jakiegoś czasu możecie oglądać zdjęcia na blogu w lepszej (mam nadzieję, że widać różnicę) jakości - dalej uczę się odpowiednio ustawiać aparat, jak również obsługi PS'a.

Chciałabym Wam serdecznie podziękować, za to, ze mnie czytacie!

A teraz przyjemniejsza część notki, czyli chciałabym pokazać Wam moje pudło z zapasami kosmetycznymi, na szczęście nie jest tego aż tak dużo, wystrzegam się nowych współprac, podejmuję się tylko takich, które bardzo przypadną mi do gustu. Dodatkowo odkąd prowadzę na blogu posty z projektem denko to zużywam kosmetyki do końca i dopiero wtedy sięgam po nowy produkt, co zaowocowało tym, że nie mam pootwieranych kilku produktów tego samego typu.

05/01/2014

RECENZJA: Spa Vintage Body Oil - Peeling cukrowo-orzechowy z olejkiem arganowym.

Witajcie! Wczoraj pojawiła się na blogu notka odnośnie denka, pokazywałam tam między innymi, że zużyłam produkt firmy wcześniej mi nie znanej Spa Vintage Body Oil, a dokładnie był to peeling do ciała cukrowo-orzechowy. Jak już doskonale wiecie uwielbiam wszelkiej maści peelingi, a najbardziej na świecie uwielbiam peeling kawowy, którego siła ścierania jest dla mnie najbardziej zadowalająca. Z peelingiem cukrowym nie miałam wcześniej styczności - ten produkt był pierwszym kosmetykiem takiego typu jaki używałam, więc jeśli jesteście ciekawe co sądzę o nim to zapraszam do notki.
 
Peeling zapakowany jest w plastikowy, zakręcany słoiczek, oraz zabezpieczony był w folię. Pojemność to 200 ml. Szata graficzna opakowania zachęca do użycia, a wszelkie naklejki z informacjami nie zaczęły schodzić z niego pomimo zamoczenia ich w wodzie, chociaż z drugiej strony nie miałam problemów z ich zdarciem po zużyciu kosmetyku - lubię zostawiać czasami puste pakowania i kręcić w nich swoje własne kosmetyki.

Sam peeling na pierwszy rzut oka był bardzo zbity gęsty i suchy. Składał się z cukru, drobno zmielonych łupin z orzechów, które nadawały mu delikatnie brązowy kolor i z frakcji olejowej. Po zmieszaniu  był dalej gęsty, jednak można było go bez problemu nabrać na dłonie. Pachnie cytrusowo, co mnie bardzo zaskoczyło, myślałam, że będzie pachnieć bardziej w kierunku zapachów orzechowych, czy migdałowych. Jeśli chodzi o działanie ścierające to jest w porządku - średniaczek jeśli chodzi o to, ale nie jest też tragiczny, na pewno nie przebije peelingu kawowego własnej roboty. Używałam go już po właściwej kąpieli, jako dopełnienie czynności pielęgnacyjnych wykonanych pod prysznicem. Bez większych problemów nakładamy go na ciało, jednak dosyć sporo trzeba go zużyć na jednorazową aplikację. Podczas spłukiwania pozbywamy się wszystkich pozostałych na skórze cząsteczek cukry - część z nich delikatnie się roztapia pod wpływem wody, podczas spłukiwania doskonale już widać, że pozostawia na ciele warstwę olejku. Po spłukaniu delikatnie wycierałam ciało, aby nie zetrzeć tej warstwy. Szczerze powiedziawszy po tym peelingu nie musiałam dodatkowo nawilżać ciała, co było bardzo fajne, ponieważ film, który został na moim ciele nie był lepiący, czy kleisty, był bardzo przyjemny. Ale uwaga! Ja kąpię się pod strumieniem gorącej wody! Dlatego warstwa olejku która pozostaje na moim ciele mi odpowiada, ponieważ nadmiar olejku się wytapia ze skóry, wiem, że dziewczyny narzekały na to, że skóra po tym peelingu się klei, jednak gdy podkręciły temperaturę wody, ten nieprzyjemny efekt zniknął.
Jeśli chodzi o wydajność to niestety kiepsko - wystarczył na 3 aplikacje na całe ciało, a przecież nie mam tak dużo ciałka do peelingowania :) No to czas jeszcze napisać o działaniu - skóra po jego użyciu jest wyraźnie wygładzona, pozbywamy się wszystkich suchych skórek, ale na mega wysuszoną skórę nie pomoże, dodatkowo przez olejki jest nawilżona, jednak rano wypadałoby już ja posmarować jakimś balsamem, ponieważ efekt nawilżenia nie utrzyma się na pewno przez 24h.

Czytałam na stronie producenta, że dostępne są 4 serie kosmetyków:
Cena: ok 18 zł / 200 ml

Jestem bardzo ciekawa kosmetyków z poszczególnych serii. Wie ktoś może gdzie je dostanę? Widział je ktoś stacjonarnie w jakimś sklepie? Peeling otrzymałam na spotkaniu blogerek, jednak nie wpływa to na moja opinię.

04/01/2014

DENKO: Grudzień 2013.

Witajcie, początek nowego miesiąca, więc należałoby pokazać Wam zużycia minionego miesiąca. Nie jest ich jakoś bardzo dużo jednak już teraz mam prawie puste opakowania, które wylądują w torbie ze styczniowymi zużyciami. Szybciutko więc przechodzę do sedna sprawy i pokazuję jakie produkty "wykończyłam" w tym miesiącu.
1. Spa Vintage Body Oil - Peeling do ciała cukrowo-orzechowy.
O tym peelingu na pewno pojawi się notka, szczerze powiedziawszy mam co do niego mieszane uczucia, ale o tym dokładniej Wam opowiem za niedługo.
Recenzja: brak.
Czy kupię ponownie? NIE WIEM.

2. Garnier - Mleczko do demakijażu do skóry normalnej i mieszanej.
Średniak jeśli chodzi o zmywanie makijażu, efekt pandy murowany. Nie radzi sobie z podstawowymi kosmetykami. Nie zostawia żadnego filmu na buzi, ma przyjemną lekką konsystencję, która niestety wpływa na to, że jest mało wydajny. Na pewno nie wrócę do tego produktu.
Recenzja: TUTAJ.
Czy kupię ponownie? NIE.

3. Oral-B - ProExpert Płyn do płukania jamy ustnej.
Poprawny płyn, jednak wrócę do Listerine. Ten się szybko skończył. Pozostawiał fajny świeży oddech na dłużej.Czasami zdarzało mu się podrażnić mój język i podniebienie.
Recenzja: brak.
Czy kupię ponownie? NIE WIEM.

4. BingoSpa - Czekoladowy krem pod prysznic.
Zapach tego produktu strasznie mnie rozczarował - spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Dobrze radził sobie z myciem ciała, przyjemnie się pienił, jego zapach nie pozostawał na skórze - to akurat na plus, nie chciałabym pachnieć czymś co mi się nie podoba. Nie wysuszył skóry, ale również jej nie nawilżał.
Recenzja: TUTAJ.
Czy kupię ponownie? NIE.

5. Pharmaceris - Nawilżajacy fizjologiczny żel do mycia twarzy i oczu PHYSIOPURIC-GEL.
Jeśli mnie czytacie już od jakiegoś czasu to pewnie wiecie, że nie lubię kosmetyków do mycia twarzy, które się nie pienią - mam wrażenie, że buzia po ich użyciu nie jest wystarczająco czysta , i tak właśnie miałam w przypadku tego żelu do mycia twarzy. Żel nie wysusza buzi, nie podrażnia, wręcz koi zaczerwienienia. Nie pozostawia ściągniętej skóry po jego użyciu. Podczas mycia nim oczu często je otwierałam i produkt nie powodował pieczenia oczu. Przyjemnie odświeżał buzię rano. Polecam jako produkt po demakijażu, a nie jako kosmetyk do zmywania makijażu.
Recenzja: TUTAJ.
Czy kupię ponownie? NIE WIEM.

6. Lirene - Tonik nawilżająco-oczyszczający.
Nie wiem dlaczego, ale nie lubię używać toników, często zostawiają na buzi niefajny film. Ten na szczęście nie pozostawiał żadnego filmu na buzi, delikatnie ją nawilżał i pomagał się pozbyć resztek makijażu.
 Recenzja: TUTAJ.
Czy kupię ponownie? NIE WIEM.

7. BingoSpa - Caribbean shower & bath milk.
Kolejne rozczarowanie jeśli chodzi o zapach kosmetyku - pachniał jak drink malibu, pomimo tego, ze lubię pić ten drink to sam żel nie przypadł mi do gustu pomimo tego, że spełniał swoje zadania myjące, a zapach nie pozostawała na skórze,
Recenzja: TUTAJ.
Czy kupię ponownie? NIE.

8. Lirene - Aktywne serum antycellulitowe.
Serum ma zwartą konsystencję, gęstszą niż balsam do ciała z tej serii, jakby bardziej bogatą. Przyjemnie rozprowadza się go na ciele, nie pozostawia żadnego film na skórze, ani tłustego, ani lepkiego. Błyskawicznie się wchłania, przyjemny zapach kosmetyku długo utrzymuje się na skórze - używany wieczorem był wyczuwalny na skórze rano następnego dnia, również ubrania pachniały tym kosmetykiem . Jeśli chodzi o działanie to skóra po użyciu jest przyjemna w dotyku, aksamitna, a przy dłuższym stosowaniu przyjemnie nawilżona. Nie zauważyłam jednak ujędrnienia skóry, czy jej napięcia, tym bardziej jakiejkolwiek poprawy stanu cellulitu bym się nie spodziewała - jednak ja z cellulitem problemów nie mam, nie jest u mnie widoczny.
Recenzja: TUTAJ.
Czy kupię ponownie? NIE WIEM.

9. Płatki kosmetyczne - Lidl + Biedronka.
Płatków kosmetycznych chyba nie trzeba przedstawiać, zawsze kupuję je w Lidlu lub w Biedronce, bo tam mam najbliżej :) 
Recenzja: brak.
Czy kupię ponownie? TAK.

10.  L`Oreal - Casting Creme Glos, odżywka ochrona i blask (2 opakowania). + farba do włosów Casting Creme Glos (kolor: Lukrecja)
 Odżywka dołączana do farby, bardzo fajna, jej zapach utrzymuje się bardzo długo na włosach, zdarzało mi się umyć głowę następnego dnia a zapach odżywki dalej był na włosach wyczuwalny bardziej niż szamponu, którym tego dnia myłam głowę! Pomaga przy rozczesywaniu włosów, nie odciąża ich, wydobywa z nich piękny blask. Włosy są aksamitne, miękkie w dotyku.

Jeśli chodzi o farbę to jest to moja ulubiona farba do włosów - sięgam po nią zawsze i nie zmienię na żadna inną :) pomimo tego, ze na opakowaniu jest napisane, że jest to farba do 28 myc muszę się z tym nie zgodzić - u mnie w ogóle nie wypłukuje się z włosów.
Recenzja: brak.
Czy kupię ponownie? TAK.

11. Lirene - Peeling drobnoziarnisty, peeling oczyszczający z wyciągiem z lotosu i lilii wodnej.
Gdy jadę do domu najczęściej zabieram z sobą próbki kosmetyków, aby nie zagracać bagażu i nie musieć nosić tylu ciężkich rzeczy :) podczas ostatniego pobytu w domu rodzinnym (na święta) używałam bardzo fajnego peelingu. O nim na pewno pojawi się osobna notka - zdecydowanie jest wart na osobny post.
Recenzja: brak.
Czy kupię ponownie? TAK.

12. Dermedic - Hydrain2 maseczka aktywnie nawilżająca.
Przyjemna maseczka, która jednak cudów z naszą buzią nie zrobi, z pewnością opiszę Wam ją w osobnym poście - mam sporo maseczek saszetkowych, które czekają na użycie i na opis na blogu.
Recenzja: brak.
Czy kupię ponownie? NIE WIEM.

Jak widać moje zuzycia nie są powalające, jednak byłam w domu rodzinnym sporo czasu w tym miesiącu, gdzie kosmetyki pielęgnacyjne są wspólne - nie zabieram z sobą szamponu ani żelu pod prysznic, czy balsamu do ciała :) A jak Wasze zużycia?